czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział I: A little party never killed nobody.

     A little party never killed nobody

     Siedzenie i rozmylasnie o naszym zyciu nie zawsze dobrze sie konczy. Czasem mozemy dojsc do wniosku ze nasze zycie jest zbyt nudne ale nigdy nie powiemy, ze jest za ciekawe. Kiedy cos sie w nim dzieje pragniemy wiecej i wiecej takich przezyc. Nie chcemy aby czas blogich zabaw minal, wiec robimy wszystko aby nic sie nie zmienialo. Nie zawsze jednak to wychodzi, czasami wpadamy w rzeke, z ktorej nie da sie odbic i wyplynac na powietrze.
     Mialem wszystko czego chcialem. Tone lasek, najlepsze ubrania, samochody. Wszystko dostawalem na skinienie malego palca, nie musialem sie zbytnio wysilac. Nie martwilem sie o nic, nie mialem zadnych problemow. Moje zycie bylo beztroskie, bez zmartwien. W koncu nazywam sie Neymar da Silva Santos Junior.
     Gram w najlepszym klubie swiata, moja reprezentacja wygrala Mundial 2014, mam kasy do konca zycia i mam swiadomosc, ze bedzie jej jeszcze wiecej. Nie mam czym sie przejmowac, moje zycie jest jak bajka. Codziennie inna piekna dziewczyna, imprezy z kumplami. Zyc nie umierac, nie potrzebuje niczego innego.
     Za chwile mielismy zwijac sie z klubu, dzisiaj obylo sie bez podrozy z kobietami do domu, traktowalismy jako tylko meskie wyjscie. Z zamyslenia wyrwal mnie pomyslodawca dzisiejszej libacji. Cesc Fabregas we wlasnej osobie. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciol, kobieciarz i moj wierny towarzysz w nocnych klubach. Krzyczal cos do mnie i pstrykal mi palcami przed twarza, widocznie bardzo sie zamyslilem.
- Co sie stalo?- spojrzalem na niego przytomniejac.
- Co sie stalo? Probuje dotrzec do ciebie od kilku minut, a ty nawet sie na mnie nie spojrzales!
- Sorry, zamyslilem sie. Co sie dzieje?
- Nie piles nic dzisiaj?
- No nie...
- To wez zawiez Pique do jego mieszkania, ty jako jedyny masz miejsce w samochodzie.
     Skrzywilem sie na prosbe przyjaciela. Ostatnia rzecza jaka chcialem dzisiaj robic bylo odworzenie pijanego Pique do domu. Nie tylko dlatego, ze jest trzecia w nocy, jestem zmeczony, a w dodatku jutro mamy trening na osma. Shakira wrocila z trasy koncertowej i zaden z nas nie ma ochoty jej budzic, a potem widziec jej rekacje na widok pijanego ukochanego.
- Alexis tez jest samochodem.- uparlem sie, chcac jak najszybciej zrzucic na kogos odpowiedzialnosc zajmowania sie Gerard'em.
- Tak, ale ja juz mam pelny samochod. Zabieram Leo, Daniego, Jordiego i Cesca.- wyszczerzyl sie, a ja chcac nie chcac musialem zatargac obronce do swojego czarnego porsche. Wrzucilem go na tylne siedzenie i ledwo zamknalem drzwi, nie zapominajac o rozmiarze Hiszpana. Wsiadlem na miejsce kierowcy i obowiazkowo wlaczajac radio, odpalilem samochod. Zdenerwowalo mnie to, ze nie chcial odpalic. Myslalem, ze paliwo sie skonczylo, ale przeciez tankowalem przed pojechaniem kilka kilometrow do klubu. Na pewno nie chodzilo o benzyne. Po dziesiatej probie odpalenia mojego nowiutkiego samochodu, ruszylem, cieszac sie nie zmiernie, jednak wciaz balem sie, ze jest uszkodzony. Staralem sie jechac ostroznie i powoli, ale widzac stan w jakim byl obronca liczyla sie kazda sekunda. Powoli sie przebudzal i zaczal jeczec, co denerwowalo mnie niezmiernie. Wiem, co jest zaraz po tym jeczeniu. Przypominajac wam o wzroscie Pique- to by sie dobrze nie skonczylo dla mojego porsche. Przemierzylem droge w rowne dwadziescia minut i szybko wyskoczylem z auta, pomagajac wysiasc przyjacielowi. Pomoglem mu dojsc do drzwi. Jesli wciagniecie do srodka mozna bylo nazwac pomoca. Martwilem sie o rekacje jego wybranki, ktora tak czy owak sie przebudzi, w koncu Pique zachowywal sie tak glosno i do tego jeczal, ze za chwile zwymiotuje. Dlatego balem sie o swoj tylek i chcialem jak najszybciej sie stamtad wydostac.
- Jaki masz kod?- spojrzalem na obronce, wpol lezacego na schodach. Podrpal sie z trudem po glowie. Balem sie, ze jednak bede musial zadzwonic i zmusic wybranke mojego kumpla do otworzenia drzwi.
- 276...- wydukal trzy pierwsze liczby.
- Jeszcze jedna.
- Yyy- zastanawial sie piec minut az na jego twarz wskoczyl szeroki usmiech- Neymar
- Co?
- 276 Neymar- smial sie glosno, az dostal czkawki. Zauwazylem, jak w oknie ich sypialni pojawia sie swiatlo. Wystraszylem sie nie na zarty i podnioslem Pique, wskakujac w krzaki razem z nim. Patrzylem, jak drzwi otwiera piosenkarka. Porozgladala sie i wrocila do sypialni. Szczerze mowiac nie zazdrosilem Pique widoku zaspanej Shakiry, nie wiem czy kazde dziewczyny wygladaja tak bez makijazu i uczesania. Zatrzasnalem sie na sama mysl tego, ze moglbym budzic sie z takim widokiem obok siebie. W koncu Isabel byla bardzo piekna, ale widocznie tylko wtedy kiedy jest umalowana i uczesana. No coz, milosc nie wybiera. Nie chcialem byc w tym sam, wiec z powrotem wpakowalem obronce do samochodu i ruszylem. Jechalem po Fabregasa, ktory niezle mnie wkopal. Dochodzila niemalze czwarta rano, a ja za cztery godziny mam trening. Juz wiedzialem, ze nie bede zdolny do normalnego funkcjonowania, ale czego sie nie robi dla przyjaciol. Pique bedzie mial u mnie ogromny dlug. Zapakowalem obok bialego Audi Hiszpana, a Gerard wyszedl za mna. Myslalem ze zaczyna trzezwiec, ale zaraz wywinal orla, uderzajac glowa o drzwi mojego samochodu, zostawiajac na nim wgniecenie. Stalem chwile z szeroko otwartymi oczami. Jaki twardy leb trzeba miec, zeby zrobic wgniecenie na samochodzie poprzez poslizgniecie sie? Palnalem sie w czolo i powoli ruszylem w strone drzwi. Moj przyjaciel chyba widzial co sie dzialo za oknem i wybiegl jak proca, klekajac obok Pique. Sprawdzil czy nie ma krwi i odetchnal gleboko.
- Czego go nie zostawiles w domu?
- Shakira wstala.- skrzywilem sie na wspomnienie twarzy piosenkarki zaraz po przebudzeniu. Wtedy nie wygladala korzystnie i dobrze ze paparazzi nie krecili sie obok ich domu bo mialaby nizly wstyd do konca zycia.
- I zyjesz?
- Ja tak, z nim gorzej.- wskazalem na swoj biedny samochod i poglaskalem wgniecenie wielkosci orzecha wloskiego.- Taki mozg ma Geri.
- Nie przezywaj go, boli go glowka.- upomnial mnie starszy kolega. Nagle zauwazylem jak Alves biegnie do nas z jakim kijem. Wygladalo to jak mala choinka, ale skad on ja wytrzasnal w jesieni? Pewnie wykopal z czyjegos ogrodka.
- Co on robi?- zmarszczylem brwi.Zanim Fabregas zdarzyl sie odwrocic, to Dani bil Pique po glowie mala choinka. Mialem ochote polozyc sie na srodku drogi i czekac na nadjezdzajacy samochod, ktory zabralby mnie w swiat normalnych ludzi, ale zamiast tego zaczalem sie niewyobrazalnie glosno smiac z Fabsiem. Hiszpan pokladala sie ze smiechu, prawie sie zachodzil. Sam w nie lepszej sytuacji jakims cudem zabralem choinke Alvesowi i odrzucilem ja na bok. Ten polecial za nia jak piesek, przewracajac sie pare razy o wlasne nogi. Pomoglismy razem z Cesciem wstac najwyzszemu z nas. Mial podrapana twarz i wlosy w iglach.
- To kaktus!- stwierdzil pijany Messi. Siedzial na schodach, a ja wczesniej myslalem ze to jakis duzy pies. Byl tak szczelnie zwiniety, ze nie poznalem w nich kolegi z druzyny.
- Gdzie?!- pisnal Iniesta, wychodzac spod schodow. Nie wiedzialem skad oni sie tu wzieli, ale zaraz zrozumialem, ze dom Cesca byl jakby izba wytrzezwien. Prawdopodobnie bali sie reakcji swoich drugich polowek na widok siebie tak pijanych. Ja mialem to szczescie za ktore dziekowalem Bogu, ze nie musze martwic sie o takie rzeczy odkad rozstalem sie z Bruna.
- Ciekawe czy jak sie go ugryzie w glowe to bedzie smakowal jak sok z kaktusa.- powiedzial Mascherano i zanim sie obejrzalem, ten siedzial na plecach szarpiacego sie obroncy i gryzl go w glowe. Jakims cudem udalo nam sie go z niego sciagnac, ale wiedzialem ze dlugo nie wytrzymam. Smialem sie w nieboglosy, bedac jako jedynym trzezwym. Na mnie wypadlo w tym tygodniu, bywa.
- WAMPIR! ZABIC GO!- Alves lecial do nas, a raczej do Javiera, ktory wyciagal igly i wlosy Pique z buzi. Ta choinka ktora bil kilka chwil wczesniej Gerarda, trzymal uniesiona do gory i ostrym koncem w strone naszego kolegi. Fabregas rzucil sie od tylu na obronce niczym batman i turlal sie z nim po ziemi.
- Pique, nic Ci nie jest?- smialem sie, jednak mialem na tyle rozumu zeby podejsc do kolegi i pomoc mu wstac. Byl pijany, podrapany, z iglami we wlosach (ktorych mial mniej dzieki wlansemu koledze z druzyny) i oberwal najbardziej. Zreszta jak zawsze, bo kiedy sie upije to nie ma z nim kontaktu i zachowuje sie jak manekin, zywa lalka.
- Boli, pocaluj.- zazadal, pokazujac miejsce w ktore przed chwila wgryzal sie Masche. Spojrzalem na czubek jego glowy i zauwazylem krew. Wystraszylem sie, ze cos moze mu sie stac i wciagnalem go do samochodu, zeby nie doznal wiecej uszkodzen.
- Pique krwawi!- krzyknalem, zeby reszta moich znajomych sie uspokoila. Andres siedzial pos schodami i tracal rekami Messiego, ten zas kiwal sie w przod i w tyl jak dziecko specjalnej troski. Mamrotal pod nosem "kaktus, wampir, kaktus, wampir". U niego normalne bylo, ze kiedy trzezwial mial ataki lekowe. Wtedy bal sie wszystkiego, nawet polnego kwiatka. Moze lepiej nie wracajmy do histori z polnym kwiatkiem... Fabregas bil sie z Alvesem na kijki z choinki. Oj.. jednak to juz nie byla choinka, a patyk. Mascherano probowal dostac sie do samochodu gdzie lezal wrzeszcacy Pique. Juz sam nie wiedzialem co robic, byla piata a za trzy godziny wszyscy musimy stawic sie w Ciutat Esportiva. Pokrecilem glowa i usiadlem na masce mojego porsche.
- Ma okres?- Fabs gwaltownie odwrocil sie w moja strone, a Dani kolejny raz spojrzal z nienawiscia na Mascherano, ktorego uwazal za wampira.
- Patrzcie jaki jest zadny krwi! Zabic go!- rzucil sie w jego strone, ale pomocnik zlapal go za noge i powalil na ziemie.
- Musze jechac z nim do szpitala, ogarniesz ich jakos?
- Postaram sie ale jedz juz bo oni wszyscy albo boja sie Pique, albo chca go zabic, albo chca go zjesc. Ah ale on na nich dziala.- poruszyl brwiami, patrzac w szybe samochodu.
- Dobra, to do zobaczenia na treningu.
- Oby.
     Wsiadlem do mojego biednego porsche, ktore bylo pobite przez Pique i atakowane przez Javiera. Wcisnalem pedal gazu i odjechalem jak najszybciej moglem do szpitala. Przyjaciel lamentowal ze widzi swiatlo, ale nie chce zostawic Shakiry i swojego przyszlego dziecka, dlatego nie moze w nie pojsc. Za chwile rozwazal udanie sie jednak w jego strone, ale jego rozmyslanie przerwalo to, ze dojechalem na izbe przyjec. Wyszedlem z troszeczke otrzezwialym Pique i poszedlem prosto do rejestracji. Obronca mial przy sobie dokumenty, co ulatwialo mi sprawe. Weszlismy do srodka i podeszlismy do okienka. A raczej to ja szedlem ciagnac pijanego kumpla.
- Cos powaznego?- starsza pani z rejestracji spojrzala na mnie, a potem na Geriego. Miala rozbawiona mine, wiec od razu stwierdzilem ze nie bedzie problemow z pomoca dla pilkarza.
- Moj kolega zostal ugryziony w glowe.
- Przez jakie zwierze?
- Em...- zajakalem sie, nie wiedzac co jej odpowiedziec. Przeciez nie powiem jej, ze zostal ugryziony przez kolege z druzyny.- Dzikie.
- Mozliwosc tezca?
- Prawdopodobnie tak.
- No coz, prosze pomoc dojsc koledze do pokoju numer 8, tam powinna czekac na niego lekarka. To sala gdzie leza chorzy, takze prosze postarac sie zachowywac w miare mozliwosci cicho.
- Dobrze, dziekujemy.- usmiechnalem sie i ruszylem w wyznaczone przez kobiete miejsce. Weszlismy do sali, skupiajac na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Podeszlem do wolnego lozka i polozylem na nim przyjaciela. Lekarka przebadala go i powiedziala, ze pojdzie po chirurga ktory zszyje rane i bedzie mogl jechac do domu. Czekalem tak i probowalem jakos dotrzec do przyjaciela, ktory prosil zebym nie dal mu odjesc w strone swiatla.
- Pique, nic Ci sie nie stanie, nie umierasz. Uspokoj sie.
- Kiedy umre, zaloz Shakirze pas cnoty, chce miec pewnosc ze bedze mi wierna bo z nia wszystko mozliwe.- mowil, trzymajac sie za serce.- Czuje jak przestaje bic. Umarlem na zawal.
- Ale Ty masz cos z glowa.
- Nie obrazaj mnie  w tym momencie.
- Ale serio, beda zszywac Ci glowe.
- Co?!- pisnal jak mala dziewczynka, a ja podskoczylem na krzeselku. Nie wiedzialem, ze ma az taki wysoki glos kiedy sie wystraszy.
- Jest juz chirurg, mozna zszywac.- oznajmila lekarka ktora wczesniej badala mi przyjaciela. Slyszac to on...zemdlal.
- Gerard?- powiedziala jedna z osob lezaca na sali. Wystarszylem sie, ze zaraz bedzie wielka panika dlatego ze tu jestemu. Powiodlem w strone dzwiecznego glowu, ktory wypowiedzial imie mojego przyjaciela.- Serio Geri?- powtorzyla.







Mamy sobie pierwszy rozdzial, przesylam wam go z nadzieja, ze sie wam spodoba. Nie ma w nic zbytnio ciekawego, ale staralam sie nadac temu opowiadaniu troche humoru. 
Pozdrawiam serdecznie!

2 komentarze:

  1. Hej, zostawiłaś reklamę, więc jestem. W ogóle, muszę się przyznać, że na tamtym blogu gubiłam się jak dziecko we mgle, ale w końcu dotarłam tutaj.
    Poczucie humoru poczuciem humoru, ale z tym pasem cnoty... XD Nie no, to opowiadanie jest po prostu genialne i to przez wielkie G. Poproszę ciąg dalszy ich przygód!
    Obserwuję, a jakże! W końcu trzeba trochę się pośmiać w tym życiu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Nie wiem, czy to specjalnie, czy nie, ale po prostu bez weryfikacji obrazkowej lepiej się komentuje, a nie, te cyferki dwoją się i troją!

      Usuń